słomką go

Donald Trump właśnie przywraca używanie plastikowych słomek w urzędach federalnych (patrz: https://www.bbc.com/news/articles/c2k574ydyyqo), w miejsce papierowych, używanych z polecenia Joe’ego Bidena. Rozumiem, że chłopcy pobili się o słomki. Który ma większą? Nie, chyba to nie o to chodzi. Raczej: który się ze swoją słomką… Nie, inaczej: który się swoją słomką przebije dalej. Czyją słomkę będzie lepiej widać. Można sobie nawet na słomce wytatuować własne nazwisko, żeby potem nie było wątpliwości, kto jest ojcem narodu.

Jest coś zwierzęcego w przekazie Trumpa na temat słomek. Sam temat właściwie przestaje być ważny – czym słomki plastikowe i papierowe są dla środowiska naturalnego. Emocjonalność przekazu odejmuje znaczenia treści. Uprawiana przez Trumpa gra w dominację utrudnia merytoryczną rozmowę: ktoś spróbuje coś powiedzieć na przykład o tym, że

(można zacząć czytać tutaj)

dziennie w Stanach Zjednoczonych zużywa się paręset milionów (tak, tak – dziennie) słomek do napojów.

Jak na takie zdanie reagujemy? Czy nie nabawiliśmy się już skłonności do słuchania przekazu pod kątem poglądów, jakie wyraża, jawnie lub niejawnie? Czy pisze to raczej tak zwany liberał, który zaraz krytycznie wypowie się o decyzji Trumpa, czy też zwolennik nowego prezydenta, który cieszy się, że jego idol przytarł nosa lewactwu i nie zgadza się na histerię ekoterrorystów? Jeśli w tę stronę idą nasze myśli, to sytuacja jest zła. Bo to znaczy, że myślimy o kwestiach środowiskowych jako o przede wszystkim symbolicznych, a nie przede wszystkim realnych. Kwestia środowiska staje się kwestią poglądu, a nie… Właśnie – nie kwestią czego? Wiedzy? Nie, to nie chodzi o wiedzę, bo zjawiska klimatyczne są zbyt globalne, by niespecjalista mógł z przekonaniem powiedzieć, że ma wiedzę na ich temat. Indywidualnego doświadczenia? Nie – z podobnego powodu: globalność zmian klimatycznych sprawia, że mało kto może z przekonaniem powiedzieć, że osobiście ich doświadcza, bez narażania się na zarzut, że przecież zjawiska lokalne (lokalne w przestrzeni, ale też i czasie) to nie klimat, anomalie się zdarzają, a zmiana jest naturalna.

Mnie się zdaje, że tym czymś, czego nam trzeba zamiast poglądów, jest troska. Taka naturalna, zwyczajna, odruchowa. Bernie Tetsugen Glassman mówił, że kiedy kaleczysz się w jedną rękę, to druga nie zaczyna rozważać, czy pomóc, ale po prostu pomaga. W jakimś sensie mniej niż pomaga – zwyczajne robi, co trzeba. I według mnie tak samo jest ze środowiskiem naturalnym, choć może na przykład nasze miejskie życie oduczyło nas (lub nigdy nie nauczyło), że my i natura to jedno. Czyli że nie ma żadnej natury, którą my możemy, jeśli będziemy tak wielkoduszni, się zaopiekować. Jesteśmy my, którzy – trzeba to przyznać – na własną prośbę ranimy się w rękę, ale potem, zamiast zająć się raną, zaczynamy zastanawiać się, co (i czy w ogóle) tu robić, bo przecież ważna sprawa się toczy: słomki plastikowe czy papierowe…

Podziel się swoimi dumkami

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *