Interesujący mnie fragment brzmi:
Powtarzam pytanie tak ważne dla coraz większej liczby wyborców, nie tylko w Stanach, ale w wielu z 64 krajów, w których w tym roku odbywają się wybory: co ze zmianą klimatu?
Jak dotąd w kampanii wyborczej wiele mówi się o sprawach inflacji, imigracji i dużych konfliktach obejmujących różne rejony świata. Ale przez ostatnie dwa tygodnie wciąż na nowo uderza mnie, jak mało – jeśli w ogóle – pojawia się temat zmian klimatycznych.
Artykuł dostałem w newsletterze BBC Future Earth, który bardzo polecam – jak i cały dział. Nie linkuję do konkretnego artykułu, bo go nie znajduję.
W artykule Nasmana znajduję jeszcze inne, według mnie ciekawe, dane: zgodnie z badaniami wykonanymi przez Uniwersytet Yale 57% amerykańskich głosujących woli kandydata, który wspiera działania związane ze zmianami klimatycznymi, a 16% – który im się sprzeciwia. Bardzo byłbym ciekaw, o co chodzi tym szesnastu procentom. Mogę sobie wyobrazić obojętność. Ale preferowanie, by rządzili ludzie sprzeciwiający się trosce o klimat?
I drugie ustalenia Yale: ten sam sondaż pokazuje, że 85% wyborców, w tym 67% konserwatywnych Republikanów, popiera rządową pomoc finansową rolnikom w sekwestracji (czyli wychwycie z atmosfery) dwutlenku węgla. Nasman w komentarzu skupia się na tym, że między wyborcami republikańskimi a demokratycznymi nie ma wielkiej różnicy. Dla mnie ciekawe jest, że w ogóle taka różnica może występować. Ponieważ mam sprawę klimatu za kwestię zasadniczą dla trwania gatunku ludzkiego, podział poglądów przypomina mi hipotetyczną różnicę poglądów wyborców co do np. montażu hamulców w samochodach.
Totai